Przeszłość ciągle bliska

Choć od 40 lat mieszka w Warszawie, nie przywykł do krajobrazu Mazowsza. Na pytanie, skąd pochodzi, odpowiada: – Z Galicji, gdzie solidarność ludzka jest dużo szersza, a cwaniactwo jest wadą. Nam opowiada o dzieciństwie spędzonym w Łękach, LO w Dukli, o swoim ojcu Karolu, marynarzu, mamie Bronisławie, która marzyła, by został księdzem i braciach, Stanisławie i Kazimierzu. – Te dawne wydarzenia są dla mnie klamrą spinającą z Łękami – przyznaje Ryszard Rogala, emerytowany profesor nadzwyczajny, doktor praw.

Scan

Panie Profesorze! Ryszardzie, szczęśliwym zbiegiem okoliczności po tylu latach odnalazłam Cię przez Twojego syna Jacka. Pozwolisz, że będę zwracała się do Ciebie po imieniu, wszak nasze rodziny mieszkały w sąsiedztwie. I nawet jesteśmy spokrewnieni, choć to dalekie pokrewieństwo, a my nie widzieliśmy się ponad pół wieku. Otóż moją praprababcią (ze strony mojej Mamy) była Julia z Rogalów, urodzona w 1829 roku. O tym pokrewieństwie mówił Twój Tato. Dla mnie to zdumiewające, że te rodzinne powiązania były jeszcze bliskie Twojemu Ojcu, choć przecież Julia zmarła w 1887 roku. Prawdopodobnie była siostrą pradziadka Twojego Taty, a może nawet siostrą jego dziadka. Tego niestety, jeszcze nie ustaliłam.

Nasze kontakty w dzieciństwie z wielu względów nie były liczne, ale niektóre zdarzenia z tamtych lat lepiej pamiętam niż wczorajsze. I Ciebie Jolu pamiętam i pamiętam rozmowę z Twoim Tatą gdy wykonywał prace polowe w naszym gospodarstwie. Otóż zbliżał się koniec roku szkolnego i należało zdecydować, gdzie po podstawówce. Na pytanie Twojego Taty, po tym jak pochwaliłem się bardzo dobrym świadectwem, powiedziałem, iż wybieram się do Technikum Naftowego w Krośnie, aby szukać w przyszłości ropy naftowej na terenie Łęk, bo ona wszędzie jest, tylko nie u nas. Zakochany byłem w wiertniach i pompach wydobywczych w Wietrznie i Równem.  Otrzymałem życzenia od pana Ferdynanda, aby to mi się udało. Niestety miałem niefart, gdyż nie zostałem przyjęty, mimo znakomitego świadectwa szkolnego.

Dlaczego tak się stało?

Otóż ja wszystko zaczynałem zbyt wcześnie. Do szkoły podstawowej poszedłem dwa lata po moim starszym bracie Stanisławie, ale ja, podczas gdy on był w pierwszej klasie, uczyłem się razem z nim czytać i pisać oraz rachunków. Jak sam poszedłem do szkoły, jako „pierwszak”, zacząłem przeszkadzać na lekcjach, bo już wszystko wiedziałem o Ali, jej psie i murzynku Bambo. Kierownik szkoły, pan Chrzanowski, po sprawdzeniu, co wiem z wiedzy pierwszoklasisty, po tygodniu polecił mi chodzić do drugiej klasy. To w przyszłości spowoduje, że maturę zdałem w maju 1958 roku w wieku 16 lat (bo dopiero w czerwcu miałem 17). I w konsekwencji powodem odmowy nauki w Technikum Naftowym był właśnie mój wiek, bo po ukończeniu szkoły nie mogłem podejmować pracy w ramach  obowiązującego wtedy „nakazu pracy”. Nawet prośba skierowana do Ministerstwa Edukacji nie została pozytywnie rozpatrzona Tak więc zostałem przyjęty do Liceum Ogólnokształcącego w Dukli.

Wróćmy jednak do dzieciństwa w Łękach. Ja pamiętam Ciebie, Twoich braci, jako przystojnych młodzieńców, którzy przyjeżdżali do Łęk już tylko na wakacje. I powiem szczerze, nigdy Was nie odróżniałam. Dla mnie byliście prawie rówieśnikami. Zresztą w okolicy było dość dużo chłopców w Waszym wieku.

Rys.Stas.Kazik ab

Ryś, Staś i Kazik – synowie Bronisławy z Frugów i Karola Rogali

Niektórzy w sąsiedztwie twierdzili nawet, że będzie wojna, bo tak dużo urodziło się chłopców. Mój brat Staszek jest starszy ode mnie o 2 lata, a Kazek jest młodszy. A w najbliższej okolicy byli prawie sami chłopcy: Władek i Staszek Węgrzyniaki. Staszek od Antoszki Dubielonki używał drugiego imienia Władek, bo Staszków było zbyt wielu w okolicy i jak ktoś wskazywał figlarza to musiał wiedzieć, który to był. I dalej: Wiesiek i Jasiek Frugowie, Janek, Gienek i Staszek Stasikowie, o dziwo mieli ksywę Bandurki, Janek, Antek i Staszek Nawroccy, Roman Kasprzyk, Benedykt Fruga, Mietek i Jasiek Szpotko oraz Tadek i Zbyszek Wierdakowie. Ci wymienieni chłopcy mieszkali w promieniu 300 m wokół budynku szkoły. W tym chłopięcym gronie było tylko kilka dziewcząt – Wanda Kasprzyk, Waleria i Zosia Nawrockie i siostry Barylanki. Tych ostatnich było chyba dwie, ale ktoś mówił o trzech.

Sądzę, że masz na myśli moją kuzynkę Małgosię Wabersich z Krakowa, która przyjeżdżała do Łęk na wakacje. Małgosia była w wieku mojej siostry Lucyny, a więc bliżej Twojego i wiem, że spotykaliście się wszyscy właśnie na wakacjach. W tym gronie był przecież jeszcze Olek Musiał i Irek Krężałek. Nawet Zbyszka Mackosia pamiętam, choć mieszkał daleko od nas. Nie mówiąc o Staszku Czajkowskim, z którym mam kontakt. Pamiętam to dobrze, bo ja, smarkula, podglądałam Was.

Proszę o wybaczenie, jeżeli pobłądziłem w liczeniu.

Nie pobłądziłeś, pamięć masz rzeczywiście wyborną. Pamiętasz zapewne także jakieś wydarzenia z najmłodszych lat?

Pamiętam kilka wydarzeń, gdyż były one niezwykle dramatyczne, przez co wywarły niezapomniane wrażenia w mojej pamięci. Pamiętam trzy pożary domów w czasie „nastuplenia” wojsk sowieckich. Spalił się dom Piwodów, o ile dobrze pamiętam nazwisko, 100 m od naszego domu, dom Woźniaków (koło Kołaczów), stał nieco dalej i karczma żydowska około 50 m od naszych zabudowań. O ile te dwa pierwsze domy płonęły przeraźliwie szybko i gwałtownie, wzbudzając morze płomieni, gdyż miały dachy kryte słomianymi kiczkami, zaś karczma zbudowana z cegły paliła się wolno przez kilka dni. Jak ktoś mi powiedział po latach, powodem spalenia tego obiektu było zaprószenie ognia przez żołnierzy rosyjskich, którzy usiłowali upiec zabitego cielaka wewnątrz budynku.

Znawca historii Łęk, Heniu Kyc, mówi, że karczma spaliła się od „bani”, czyli sauny ruskiej, gdzie przechodzili odwszawianie razem z ubraniami.

Pożar karczmy w istocie był od bani, ale cielaka też gotowali w karczmie, gdzie było bezpieczniej, bo można było uniknąć kul gwiżdżących w powietrzu. Ja ten gwizd kul pamiętam do dzisiaj.

Pamiętasz gwizd kul? Przecież wtedy byłeś bardzo małym dzieckiem.

Tak, pamiętam. To było w czasie ucieczki naszej rodziny do lasu, gdy rozpoczęło się natarcie na froncie. Dlatego teraz chciałem opowiedzieć coś, czego nie znalazłem we wspomnieniach innych łęczan. Otóż obok naszej nieruchomości, wzdłuż drogi na tzw. „wygon”, rozlokowały się działa i katiusze czeskiej formacji wojennej. Zostały one wkopane do jam wykonanych  w brzegu naszej działki i na polach Stasików i Frugów. Wryły  mi się w pamięć dwa fakty. Jeden to grochówka wojskowa w okrągłych menażkach i landrynki w papierkach nazywane przez nas „lodowce”, którymi częstowali nas czescy żołnierze. Z tymi zdarzeniami wiąże się nikomu nie znane zdarzenie, które spotkało mnie w 1957 roku, gdy spotkałem się i rozmawiałem z generałem Ludwikiem Swobodą, który przyjechał do Dukli na cmentarz wojenny. Otóż w tym czasie byłem przewodniczącym szkolnego  koła ZMP. Dodam, że do Związku Młodzieży Polskiej w liceum należenie było obowiązkowe. Otóż wczesną wiosną otrzymałem zadanie uporządkowania grobów czechosłowackich żołnierzy w Dukli. Przypomnę, że ogółem w bitwie o przełęcz dukielską zginęło około 6500 żołnierzy tej narodowości. Zadanie, które polegało na obłożeniu kwater cmentarnych blokami z granitu, wkopaniu w kwaterach cementowych symboli państwowych Czechosłowacji i ogólnego upiększenia otoczenia, zostało wykonane w całości. Około maja wspomnianego roku zostałem przez wychowawcę wezwany na wspomniany cmentarz, gdzie zobaczyłem najpierw na drodze trzy wspaniałe samochody marki Tatra, a później grupę ludzi, wśród których, otoczony szacunkiem, przemawiał w języku czeskim starszy łysawy człowiek. Po zakończeniu przemówienia ktoś wskazał na mnie i zostałem zapoznany z generałem Swobodą, który dziękował mi za odnowienie cmentarza. Powiedział też, przez tłumacza, że za tym lasem, na północ od klasztoru w Dukli, w czasie wojny, był we wsi, gdzie stacjonował jego sztab. Nawet wspominał biały ganek domu, gdzie przygotowywali plan uderzenia na Duklę. Ja odpowiedziałem, że znam ten dom, bo urodziłem się 500 m od niego, a jego właścicielem był pan Kołacz, nazywany później  „starym sołtysem”. Na pożegnanie dostałem automatyczny ołówek kohi-nor, który przez wiele lat mi służył. Po latach dowiedziałem się, iż Ludwik Swoboda w 1939 roku walczył w armii polskiej i dostał się do niewoli sowieckiej, gdzie wyprano mu mózg by stał się komunistą. W czasie przed spotkaniem w Dukli Swoboda był więziony, jako wróg ludu, a po kilkunastu latach został prezydentem Czechosłowacji. W rozmowach z wieloma ludźmi w Łękach po latach odniosłem wrażenie, iż mimo krótkiego pobytu wojsk czeskich można ocenić tych żołnierzy pozytywnie w przeciwieństwie do wojsk sowieckich, gdzie wielu żołnierzy zachowywało się jak barbarzyńcy.

Ryszardzie, szczerze przyznajesz, że wspomnienia z Łęk wywołują u Ciebie nostalgię, że ta daleka przeszłość jest Ci bliższa, niż to, co dzieje się teraz, czy zdarzenia ostatnich dekad. To się zresztą wyczuwa w Twoich wspomnieniach. Bardzo jestem ciekawa Twoich losów i losów Twoich braci, ale chciałabym, abyś najpierw przypomniał sylwetki Twoich rodziców, których znałam bardzo dobrze. Twój Tato, Karol Rogala, często przychodził do nas, lubił rozmowy z moim Tatą. I to od niego, jak mówiłam wcześniej, pierwszy raz dowiedziałam się, że jesteśmy spokrewnieni. Opowiedz o nim, o jego rodzinie.

tATO NA sTATKU0002Ojciec mój, Karol Rogala, urodził się w 1911 roku w Kobylanach w wielodzietnej rodzinie (7 dzieci). Dom rodzinny ojca został spalony w bliżej nieznanych mi okolicznościach. Dziadek Michał z dwoma córkami zamieszkiwał w budynkach gospodarczych przy pańskim dworze, tuż przy stawie parkowym. Po wybudowaniu nowego domu w latach 1945 – 47 przeprowadził się w pobliżu skrzyżowania głównych dróg w Kobylanach. Ziemia, którą uprawiali Rogalowie w Kobylanach i Sulistrowie, leżała w okolicy gruntów szlacheckich. Ojciec mój pozostawał w dużej atencji z Tadeuszem Sulimirskim, który pochodził z Kobylan. O dziwo kilka lat temu poznałem sędziego Sulimierskiego, który był też wykładowcą w Wyższej Szkole Zarządzania i Prawa. W rozmowie stwierdził on, że pochodzi z Wielkopolski, ale jest bliskim krewnym Tadeusza Sulimirskiego, który był jego dziadkiem stryjecznym. Powiedział mi też, że w okolicy, gdzie owi Sulimierscy mieli majątki, zamieszkiwali Rogalowie. Zapytał mnie czy czytałem „Historię kołka w płocie” Kraszewskiego, a gdy zaprzeczyłem to był zdziwiony, gdyż to jest powieść o losach szlachty rodu Rogala, która schłopiała.

Kraszewski Historja kolka w plocie 014 Rogala A

Józef Ignacy Kraszewski, Historia kołka w płocie. To historia pauperyzacji rodziny Rogalów. Nie mamy dowodów na to, że rodzina Karola Rogalli z Kobylan ma jakiekolwiek związki z tą opisaną przez Kraszewskiego.

Kiedy w podstawówce czytałam tę książkę, to pamiętam, że z wypiekami na twarzy przybiegłam do mojego Taty i pytałam naiwnie, czy to może historia o Was. Wtedy mój Tato powiedział mi, że tego to on nie wie, ale wie, że Rogalowie, z których wywodzi się Twój Tato, to także szanowana rodzina, która również miała ładny mały dworek w Kobylanach, ale się im spalił.

No to może przy Twojej pomocy, Jolu, odkryję dzieje mojego rodu, o którym niewiele wiemy. Wiem tylko, że mój dziadek Michał Rogala był założycielem Komitetu Budowy Szkoły w Kobylanach i komórki Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. Był taki uroczysty dokument w tej sprawie. Co do domu, to jak ustaliłem, dom dziadka w Kobylanach spalił się dwukrotnie, ale nie znam szczegółów.

Wróćmy do wspomnień o Twoim Ojcu, Karolu. Poza tym, że był marynarzem, niewiele wiemy o nim.tATO W kAIRZE

Mój Tato, po służbie wojskowej odbytej we Lwowie, udał się na początku lat trzydziestych do Gdyni, która stała się kolebką Polskiej Marynarki. Pewien czas pracował przy rozbudowie portu, ale miał szczęście spotkać „ojca” polskich marynarzy kapitana Mamerta Stankiewicza, który skierował Tatę na roczną szkołę marynarską na pływającym statku „Dar Pomorza”. Po zdobyciu wiedzy, w tym biegłego języka angielskiego w mowie i piśmie, rozpoczął pływanie. Początkowo na statkach rudowęglowcach, a od 1938 roku na m/s Piłsudski. W 1939 roku dostał dłuższy urlop z okazji urodzenia się pierwszego syna. To spowodowało, że wojna zastała go w Łękach. Po wojnie Tato powrócił do marynarki i pływał na liniowcu Polska – Ameryka m/s Batory. W czasie jednego pobytu w Londynie spotkał się z synem dawnego właściciela Kobylan, znanym profesorem Tadeuszem Sulimirskim, którego znał z dzieciństwa w Kobylanach. Profesor, bardzo słusznie, odmówił ojcu dywagacji o powrocie do kraju.

Bronisława i Karol Rogalowie

Rodzice Ryszarda – Bronisława z Frugów Rogala i Karol Rogala

Moja Mama, Bronisława z Frugów, przed wojną pracowała w Borysławiu, Rypnem i we Lwowie, gdzie poznała mojego ojca. Razem przeżyli 60 lat.

Zapewne odwiedzaliście Tatę, gdy przypływał do Polski?

Tato w NJorku

Tak, dzięki temu, że Batory często bywał w Gdyni odwiedzaliśmy ojca wraz z Mamą, co dało nam okazję do pobytu na wspaniałym statku. Tam po raz pierwszy spotkałem się z energią elektryczną i kinem. Piszę o tym  dlatego, że jako mały chłopiec często stawałem pod słupem wysokiego napięcia i słuchałem jego „muzyki”. Kto chociaż raz był blisko takiego słupa ten wie, iż słychać wszystko, co chcesz usłyszeć: i muzykę i głosy z przestrzeni pozaziemskiej. Było to na wygonie przy drodze na Myszkowskie i marzyłem, że owa muzyka trafi w końcu do wsi. Mój ojciec, ze względów zdrowotnych, już nie pływał na statku, więc zaangażował się w pracę społeczną w Komitecie Elektryfikacji razem z Edwardem Czajkowskim i Pawłem Nawrockim (tyle pamiętam). I po kilku miesiącach moje marzenie się spełniło. Było to w latach 1954-55.

Moi rodzice wspominali, że kiedy zaświecili lampę na zewnątrz, sąsiad Julian Musiał był zachwycony. Mówił, że może igłę u siebie znaleźć i postanowił jak najszybciej poprowadzić prąd do swojego domu. To rzeczywiście było w Łękach wielkie wydarzenie.

Tak, bo to wielkie wydarzenie w historii Łęk rozpoczęło marsz ku nowoczesności. Nareszcie można było odrabiać lekcje wieczorami. Wielu ludzi kupowało pierwsze pralki „frania” i chłodziarki, a mój ojciec mógł dowolnie słuchać „Wolnej Europy” i „Głosu Ameryki”. Owo słuchanie nie było wcale dowolne, gdyż Mama truchlała bojąc się, że ktoś doniesie o tym do UB. Nieco później ojciec był zaangażowany w Komitecie Gazyfikacji Łęk. Wybudowanie na miejscu spalonej karczmy drewnianego domu ludowego było, mimo jego wad, dalszym krokiem ku postępowi. W tym budynku była publiczna biblioteka, poczta, nowy sklep, ale też sala zebrań i tańców. Kino objazdowe, które wcześniej tylko kilkanaście razy przyjeżdżało do naszej wsi w skali roku, wykorzystując spalinowy agregat prądotwórczy, po elektryfikacji było co 2 tygodnie. Obejrzane filmy, a zaliczyłem ponad 150 filmów, wpływały na wiedzę i intelekt oglądających. Do dzisiaj idealnie pamiętam niektóre obrazy, jak np. „Cena strachu”, czy „Windą na szafot”, a w Ulli Jacobsson byłem zadurzony, gdy obejrzałem „Ona tańczyła jedno lato”.

Ale podstawówka się skończyła, wyruszyłeś w wielki świat. Ponieważ chodziłeś do LO w Dukli, to zapewne pokonywałeś znaną wtedy drogę przez las. Przynajmniej raz w tygodniu, bo chyba nie codziennie.

Otóż ja w okresie szkoły średniej przebywałem w internacie Liceum w Dukli. W soboty wędrowałem przez Dukielski las do Łęk. I w tym miejscu chciałbym opowiedzieć ciekawą historię. W czasie gdy zbliżała się „Gomułkowska Wiosna” w 1956 roku koło klasztoru Benedyktynów, na drodze do lasu, napotkałem niezwykle gustownie ubranego w czarny garnitur i płaszcz starszego przystojnego człowieka. Na głowie nosił przepiękny czarny kapelusz. Kiedy go wyprzedzałem powiedział do mnie dzień dobry, a kiedy mu odpowiedziałem tym samym pozdrowieniem, usłyszałem, abym się nie odwracał i prowadził z nim rozmowę. Byłem w lekkim szoku, gdyż takiego faceta nie można było spotkać w tej okolicy. Nie wiedziałem kim on jest, a zdziwiłem się jego twardym, dziwnym językiem. Niestety on nie powiedział nic o sobie, a jedynie pytał kim jestem, co robię na tej drodze i dokąd idę. Po informacji iż jestem uczniem liceum wypytywał o zakres nauki w szkole. Ta rozmowa nagle się urwała, gdyż kiedy po 30 minutach zbliżyliśmy się do lasu (ja 10 kroków przed nim) powiedział, że musi zawracać, ale będzie mu miło, jak w następną sobotę znów około 15:00 się spotkamy. W przyszłych sobotach spotkaliśmy się około 10 razy.

Wciąż nie wiedziałeś z kim rozmawiasz?

Do końca nie wiedziałem z kim rozmawiam. Zapamiętałem tylko dwa momenty z tych rozmów. Pierwszy to pytanie z jego strony o obowiązkową lekturę w szkole. Zapytał wprost jakich autorów niemieckich czytałem. Kiedy wymieniłem Tomasza Manna, Annę Seghers i Kruczkowskiego, który napisał dramat „Niemcy” mój rozmówca odparł, że tych dwoje z niemieckimi nazwiskami to komuniści, a Kruczkowski napisał prawdę o mentalności nazistów, co sprawia, że to dobra lektura. Na jego pytanie, jakiego autora niemieckiego lubię odpowiedziałem, że Zweiga, a on na to, że chociaż ten autor został w Niemczech zakazany, bo był Żydem, to jego książki o pierwszej wojnie są znakomite i są ważnym potępieniem wojny.

Drugi wątek rozmów to pytania o moją przyszłość po maturze. Powiedziałem mu szczerze, iż moja mama chce bym został księdzem, ale ja nie zamierzam tego zrobić, gdyż podobają mi się dziewczyny, a w jednej to się zakochałem do końca życia. Wtedy on powiedział mi, że dobrze robię nie chcąc być kapłanem, bo do tego trzeba mieć powołanie, które wyklucza  marzenia o kontaktach z kobietami. Był to dla mnie bardzo ważny argument w wyborze przyszłości. Spotkania z nieznajomym nagle się urwały, mimo że umówiliśmy się po wakacjach. Po latach dowiedziałem się, że moim rozmówcą był niemiecki biskup Karol Maria Splett, ordynariusz diecezji katolickiej w Gdańsku w czasie wojny. Był on internowany w klasztorze w Dukli, gdyż nowa władza w Polsce zarzucała mu, iż zakazał kapłanom w swojej diecezji odprawiania nabożeństw w języku polskim. Wielu autorów zaprzecza temu zarzutowi wskazując, że biskup już przed wojną mówił przyzwoicie po polsku.

To rzeczywiście niesamowite spotkanie i szczególne przeżycie, które wywarło na Ciebie, jak widzę, duży wpływ. Ale i Ty wykazałeś się elokwencją.

Dzisiaj, gdy widzę poziom absolwentów szkół licealnych, to jestem wysoce przerażony ich znajomością literatury, wiedzy o Polsce i świecie, o postępie cywilizacyjnym i najnowszej historii od drugiej wojny światowej.  Dzisiaj młodzież nie czyta podstawowej literatury kształtującej postawy, charakter, światopogląd, wzorce etyczne i piękno uczuć. Nawet jeżeli istnieje tabela książek do przeczytania to młodzi czytają bryki, wypociny w necie albo oglądają filmy o zniekształconej scenografii. Ja zacząłem czytać poważniejsze książki (podkradałem  bratu) w trzeciej klasie. Najpierw dostawcami poważnej literatury były dzieci księdza parafii polskiej, z którymi kolegował się Stanisław, a potem pożyczał książki od księdza z Kobylan. W ten sposób przeczytaliśmy zarówno o Tomku Soyerze, szereg opowieści Curwoda i Londona, a także naszego Sienkiewicza, Prusa i innych.

Bardzo ciekawa jestem Twoich późniejszych losów.

Najpierw ukończyłem dwuletnie studia pedagogiczne w Opolu i otrzymałem nakaz pracy w szkole podstawowej w Harklowej, powiat Jasło. W roku 1960 zostałem powołany do wojska i skierowany na półroczne przeszkolenie w Akademii Sztabu Generalnego w Rembertowie pod Warszawą, gdzie przygotowano mnie do pracy kulturalno-oświatowej w wojsku. Po ukończeniu służyłem w jednostce w Rzeszowie. Prowadziłem bibliotekę, wyświetlałem filmy, kierowałem klubem żołnierzy i oficerów itp. Poznałem wtedy moją żonę Zofię, z którą żyjemy od 50 lat.

Rysio i Zosia b

Po wojsku rozpocząłem studia na wydziale Prawa UMCS w Lublinie a potem na Uniwersytecie Warszawskim. Po uzyskaniu dyplomu z wynikiem bardzo dobrym otrzymałem zaproszenie na seminarium doktoranckie. Pracowałem wtedy jako asystent na UW, a od 1972 na wydziale prawa Akademii Spraw Wewnętrznych. W 1980 roku wydałem w PWN książkę pt. „Przestępstwo niegospodarności”. Jestem autorem kilkudziesięciu opracowań naukowych. W latach 1998 do 2008 byłem adiunktem w Wyższej Szkole Ubezpieczeń i Bankowości (potem Akademia Finansów) w Warszawie, a od początku lat obecnego stulecia byłem profesorem nadzwyczajnym. Pracowałem też w 3 innych szkołach wyższych. W tym czasie byłem promotorem ponad 200 prac magisterskich i ponad 300 prac licencjackich. Moi wychowankowie pracują w wielu ważnych instytucjach finansowych w kraju. Od 2001 pozostaję emerytem o dość zaawansowanych chorobach serca i przemiany materii, które nie pozwalają mi na zbyt aktywne wysiłki.

Rodziny Rogalów w Łękach już nie ma, wszyscy wyprowadziliście z rodzinnej miejscowości.

Centrum Łęk Dukielskich w 1981 roku i dom Karola Rogali

Centrum Łęk Dukielskich – fotografia z 1981 roku  ze zbiorów Hentyka Kyca. Urokliwy dom z ganeczkiem Karola Rogali po prawej stronie drogi. Tego domu już nie ma, nie ma też Domu Ludowego po lewej stronie. Pozostały wyłacznie na starych fotografiach i w pamięci starszych mieszkańców Łęk.

Tak, moi bracia też opuścili Łęki. Starszy brat Stanisław przez ponad 30 lat pracował (do dzisiaj) w Politechnice Rzeszowskiej na stanowisku adiunkta. Doktorat uzyskał z dziedziny politologia na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Wydał książkę w Wydawnictwie Literackim pt. „Klęska wrześniowa w literaturze polskiej”. Młodszy brat, Kazimierz, po ukończeniu średniej szkoły mechanicznej, pracował w wielu przedsiębiorstwach. ‘Za chlebem’ przebywał w NRD, Kongo i USA przez ponad 20 lat. Następne pokolenie Rogalików też udziela się w nauczaniu. Jacek Rogala, wnuk Karola, z mamą Zosią

Jacek Rogala, syn Ryszarda, wnuk Karola, z mamą Zosią.

Mój syn Jacek z dyplomem doktora nauk medycznych pracował jako prodziekan wydziału zarządzania służbą zdrowia w WSUiB w Warszawie. Syn Stanisława jest doktorem nauk ekonomicznych i pracuje w Akademii Górniczo Hutniczej i Uniwersytecie Jagiellońskim. Córka Kazika jest profesorem w liceum w Zamościu. Sprawdza się tu zasada ,,ze jeżeli nie masz majątku, by go pomnażać, to pomnażaj wiedzę swoją i innych”.

Chciałbym jeszcze zauważyć, że pokolenia Łęczan posiadają gen parcia do wiedzy i służby ludziom. Tylko z moich rodaków starszego pokolenia mógłbym wskazać wielu, którzy uzyskali znaczne sukcesy w karierze zawodowej. Przykładowo Benedykt Fruga – nauczyciel, Zofia Nawrocka -dyrektor szkoły w Łękach, Zdzisław Michalczyk – lekarz, profesor Tadeusz Kozielec – lekarz (prof. dr. n. med. Tadeusz Kozielec kierownik Katedry Medycyny Rodzinnej Akademii Medycznej w Szczecinie – z Myszkowskiego), Zbigniew Mackoś – mgr inż. łączności.

Twoja niezwykle dobra pamięć mi imponuje. Ale czuję, że nie tylko nostalgia przemawia przez Ciebie, ale duma i troska o naszą rodzinną miejscowość.

No to dopowiem, co leży mi na sercu. To brak wzmianki na temat jednego z najpiękniejszych cyklów polodowcowych, jaki jest w granicach Łęk. Studiowałem przez 2 lata geografię na studiach zawodowych. Wiedza z nich osiągnięta pozwala mi z całą pewnością stwierdzić, że na końcu łanu ziemi należącego do mojego rodu znajduje się wzgórek zwany Kaniową. Tuż za nim znajduje się ogromna przepaść (chyba do 200 m) o kształcie półkola i średnicy ponad pół kilometra. Ten piękny lej w ziemi stworzył lodowiec w ostatnim zlodowaceniu ziem polskich. Taki okaz geologiczny zdarza się dość rzadko i warto go pokazywać tym bardziej, że jest dobry dojazd drogą do lasu z Wierzchowiny.

Ryszardzie, bardzo dziękuję za rozmowę, jak i za tę archeologiczną podpowiedź. Mamy w Kole Miłośników Historii Łęk Dukielskich archeologa, pana Wojtka Pasterkiewicza, sądzę, że zajmie się tym miejscem, które rzeczywiście jest wyjątkowe. Dodam tylko, że także  je dobrze zna z dzieciństwa, bo to również pola należące do moich przodków, jako że prababcia ze strony Taty także pochodziła z tych samych Frugów, z których pochodziła Twoja Mama.

Rozmawiała Jolanta van Grieken-Barylanka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *