Łęczanie: Elżbieta Węgrzyn

Łęczanie i ich potomkowie na świecie. Dokąd zaszli, dlaczego zaszli tak daleko i co teraz robią? Nam opowiedzieli o swoich wyborach i pasjach.

Elżbieta Węgrzyn

Krośnianka, ale i łęczanka po kądzieli, prowadzi w Tychach pierwszą w Polsce szkołę, w której gry na skrzypcach uczy według metody Japończyka Sinichi Suzuki. Wcześniej koncertowała po Europie i Japonii z orkiestrami Capella Cracoviensis, Sinfonietta Cracovia oraz z Radiową Orkiestrą Symfoniczną. Liceum muzyczne ukończyła w Krakowie w klasie prof. Antoniego Cofalika, a jako studentka Akademii Muzycznej w Krakowie pozostawała pod opieką artystyczną prof. Kai Danczowskiej.

Ela Węgrzyn

 

– Elu, Koło Miłośników Historii Łęk Dukielskich powstało między innymi po to, aby przypomnieć rodzinne powiązania. Więc w ramach małej lekcji historii zapytam, czy wiesz, że mamy wspólnego przodka?

– Wiem, to Michał Zborowski.

– Tak, pradziadek Twojej mamy i mój, a Twój prapradziadek. W Łękach było wielu Zborowskich, aby ich odróżnić, nadano im przydomki. Michał Zborowski miał przydomek Obora, bo był hodowcą krów i miał wielkie obory. Fundamenty tych obór jeszcze widać w sąsiedztwie domu Twojego dziadka. Michał zmarł w 1914 roku. Twój dziadek Władysław Zborowski miał wtedy trzy latka. Dziadka już chyba dobrze pamiętasz?

– Tak, z dziadkiem spędziłam wiele sobót i niedziel, kiedy to siedział przy stole, stojącym obok drzwi prowadzących z kuchni do komórki i lufką do papierosa wystukiwał mi rytm do walca „Nad pięknym, modrym Dunajem” i do innych przebojów; ja natomiast próbowałam podołać tym nutom, choć wtedy jeszcze były dla mnie zbyt skomplikowane. Gdzieś w domu powinny być jeszcze takie stare pisane ręcznie zeszyty nutowe z orkiestry dętej. Dziadek miał kilka takich zeszytów na poszczególne głosy – my graliśmy z głosu skrzypcowego, ale i z głosu klarnetowego.

– Twój dziadek był muzycznie utalentowany, umiał zagrać niemal na wszystkich instrumentach? W naszych zbiorach mamy dużo zdjęć orkiestry, w której grał na zabawach czy weselach. Swoje muzyczne pasje próbował przelać na swoje dzieci, ale niestety, to mu się nie udało? Twoja mama mówiła mi, że zamiast uczyć się gry na akordeonie, zostawiła instrument pod lipą i poszła pojeździć z chłopakami na motorze. Dopiero wnuczki, bo i Twoje siostry Basia i Małgosia grają na skrzypcach, wypełniły marzenie dziadka.

– Teraz tak sobie myślę, że dziadek nie był do końca zadowolony z wyboru instrumentu, na którym rozpoczęłam naukę w Państwowej Szkole Muzycznej w Krośnie. Wystartowałam bowiem na fortepianie. Tato marzył o flecie dla mnie, a ja sama o skrzypcach. Na fortepianie wytrzymałam miesiąc; już w październiku dołączyłam do grupy moich koleżanek z osiedla, które uczyły się u pana Jana Rysza i zaczęłam spełniać moje skrzypcowe marzeniaJ . Gdybym grała na fortepianie, nie mogłabym aktywnie spędzać z dziadkiem naszych weekendów…J Tu chcę podziękować mojej Mamie, że zgodziła się, abym porzuciła fortepian i zaczęła przygodę ze skrzypcami.

Osiem lat później – niejako siłą rozpędu – na skrzypcach zaczęła uczyć się moja siostra Baśka, a cztery lata później Gośka. Niestety nie było mi dane uczestniczyć w ich skrzypcowych początkach – wyjechałam do Krakowa i rzadko bywałam w domu. Gdy przyjeżdżałam, starałam się, na prośbę Mamy, pomóc siostrom w przebrnięciu przez kolejne utwory, ale zwykle kończyło się to dziką siostrzaną awanturą. Musiałyśmy wszystkie dorosnąć, żeby się skrzypcowo „dogadać”. Basia jednak po ośmiu latach zarzuciła skrzypce i teraz spełnia się zawodowo w zupełnie innej rzeczywistości, tak dla mnie abstrakcyjnej, że często myślę: Jakie ona trudne rzeczy robi w życiu; jak dobrze, że ja gram na skrzypcach… Natomiast Gosia jest również nauczycielem Suzuki i pracuje ze mną w naszej Szkole Suzuki w Tychach.

1930-1

Orkiestra z Łęk, rok 1930. Władysław Zborowski (pierwszy z lewej) miał wtedy 19 lat.

 

– To właściwie już wiemy, jak się zaczęła Twoja muzyczna przygoda. Choć mogłaś, tak jak mama, rzucić skrzypce i robić co innego?

– Nie, nie mogłam. Od dzieciństwa marzyłam o tym, by być nauczycielką gry na skrzypcach. Pamiętam pierwsze wrażenie z pierwszej lekcji skrzypiec u profesora Jana Rysza z Jasła. Pomyślałam wtedy, że ja też będę kiedyś siedzieć przy biurku i uczyć. I choć okazało się, że uczenie gry na skrzypcach nie polega na siedzeniu za biurkiem, marzenie to towarzyszyło mi od zawsze. Jednak wszystko zaczęło się jeszcze przed ukończeniem studiów. Tytuł mojej pracy dyplomowej brzmiał: „Fenomen cudownego dziecka. Studium analityczno-psychologiczne na przykładzie W.A. Mozarta”. Grzebiąc w książkach, artykułach, nagraniach, życiorysach nie mogłam nie natrafić na artykuł Emila Górskiego, będący podsumowaniem koncertu grupy japońskich Dzieci Suzuki w Filharmonii Narodowej w 1981 roku, a zamieszczony w „Ruchu Muzycznym”. Nie przyszło mi jeszcze wtedy do głowy, że będę kiedyś mogła uczyć gry na skrzypcach Metodą Suzuki. Pomyślałam tylko, że szkoda, że ja sama nie mogłam zacząć się uczyć w tak młodym wieku, jak ci Japończycy i że coś mnie ominęło.

– Zanim powstała Szkoła Suzuki, przez kilka lat uczyłaś, ze znakomitymi wynikami, w Państwowej Szkole Muzycznej I stopnia w Tychach?

– Tak, w szkolnictwie państwowym uczyłam 6 lat; w trakcie tego etapu mojego życia, po trzech latach, zetknęłam się z Metodą Suzuki i zrozumiałam, że system państwowego szkolnictwa muzycznego krzywdzi wiele dzieci, które mogłyby grać na skrzypcach i robiłyby to zapewne znakomicie, gdyby dać im więcej czasu i pozwolić rozwijać się w ich własnym tempie. Poczułam wtedy, że uczestniczę w tej niesprawiedliwości, że nie mam szansy inaczej traktować dzieci, którym nie wychodzi gra na skrzypcach, że nie mogę im dać radości z grania, ponieważ wymagania są dla nich zbyt wyśrubowane; one nie są w stanie przyswoić odpowiedniego materiału w odpowiednim czasie na odpowiednim poziomie. Na radość z muzykowania nie zostaje już czasu ani chęci. Otwarcie Szkoły Suzuki i uczenie tą Metodą stało się dla mnie oczywistością.

Metoda, według której uczysz, jest   znana w Polsce i na świecie jako Metoda Suzuki, a nazwa Suzuki Method&Trade jest zarejestrowanym znakiem handlowym. Przybliżmy zatem Czytelnikom tę Metodę, zwłaszcza że wiele osób nigdy o niej nie słyszało. Często się dziwią, co auta suzuki mają wspólnego z muzyką?  

– Najkrócej można powiedzieć, że nauka gry na skrzypcach dziecka dwuletniego jest jak nauka trzymania widelca czy wiązania buta. Uczymy się tego na całe życie i nigdy nie zapomnimy. To zupełnie inny sposób przyswajania umiejętności niż w przypadku dziecka 10-letniego. Nauka gry na skrzypcach małych dzieci znakomicie wpływa na rozwój wielu zdolności i umiejętności, uczy też świadomości własnego ciała, samokontroli, a także dyscypliny i pokory.

   – O wychowankach gry na skrzypcach według metody Japończyka Sinichi Suzuki słyszało się niestworzone historie: że to tylko Japończycy tak mogą, że ćwiczą po 10 godzin na dobę w wieku kilku lat, że nie chodzą do szkoły, tylko grają i grają, że małe dzieci są zmuszane do grania, i w końcu, że grają jak maszyny, jak roboty. Ile w tym prawdy?

– Wszystko to jest nieprawdą. Celem tego sposobu nauczania nie jest wykształcenie zastępu cudownych dzieci, które będą zachwycać swymi niezwykłymi umiejętnościami w młodym wieku. Często jednak Metoda jest z nimi kojarzona, bo bywa, że efekty przechodzą najśmielsze oczekiwania. Suzuki chciał, aby gra na skrzypcach wspomagała wszechstronny rozwój dzieci i ze swojej praktyki widzę, że tak się dzieje: moi uczniowie to dzieci i młodzież o znakomicie rozwiniętej pamięci, potrafiące się skoncentrować na zawołanie, umiejące znaleźć wyjście z każdej sytuacji, a przede wszystkim dzieci, które znakomicie znajdują się na scenie i w sytuacjach stresowych.

   – W Twojej szkole bracia Golcowie, Paweł i Łukasz, stali w rzędzie wraz z innymi rodzicami i rozgryzali z dziećmi trudności gry na skrzypcach.

– Grają na co dzień na instrumentach dętych, więc skrzypce są dla nich prawdopodobnie tak nowe i trudne, jak dla mnie trąbka czy puzon. Choć na lekcje zwykle przychodzą mamy. Pani Edyta Golec jest muzykiem, a do tego skrzypaczką i altowiolistką, więc mogła świadomie pomóc swojemu dziecku. Ale fakt, że pani Kasia Golec nie gra na żadnym instrumencie, wcale nie przeszkadzał jej córce w nauce. Chodzi o to, aby dzieci widziały, że to nie tylko one mają problem z zagraniem czegoś, że mamie czy tacie też to nie wychodzi. Praca dziecka z mamą czy tatą to także budowanie szacunku rodzica do dziecka. Na początku nauki rodzice myślą: „Zapiszę go na skrzypce, będzie się uczył”. Stopniowo ulega to modyfikacji i rodzic zaczyna myśleć: „Chodzimy na skrzypce, uczymy się”. Za jakiś czas: „Jak on to robi? Dlaczego mnie, przecież jestem dorosły, mądry, doświadczony, to nie wychodzi? Muszę poćwiczyć”. I ostatecznie: „Naucz mnie, jesteś lepszy, jesteś dobry w tym, co robisz”. Czy to nie znakomite pole do budowania szacunku rodzica do dziecka?

– To fascynujące, z jaką pasja mówisz o lekcjach muzyki z dziećmi.

– Tak, bo jestem przekonana, że nauka gry na skrzypcach w wieku przedszkolnym znakomicie wpływa na rozwój wielu zdolności i umiejętności, uczy też świadomości własnego ciała, samokontroli, a także dyscypliny i… pokory. Wyrabia umiejętność organizacji czasu pracy. Pracujemy nad jakimś utworem, ale też nad własnymi słabościami. Wszystko to przydaje się w dorosłym życiu. I świadomość, że tego właśnie uczę, jest niezwykła. Ponadto większość moich uczniów osiąga później znakomite wyniki w szkołach, odnosi sukcesy na ogólnopolskich przesłuchaniach i konkursach. I bynajmniej nie są to dzieci, o których mówiło się na początku nauki, że są wybitne. Cóż można powiedzieć o 2-, 3-, 4-latku, który przychodzi na pierwszą lekcję, wtulony w spódnicę mamy i który pierwszy kontakt werbalny z nauczycielem nawiązuje dopiero po dwóch miesiącach? Czy to jest dziecko zdolne, wybitnie zdolne, niezdolne? W swojej pracy nie stosuję takiego podziału.

Uczniowie Szkoły Suzuki

Uczniowie Szkoły Suzuki

 – Początkowo sama uczyłaś w Tychach gry na skrzypcach tą metodą. W pewnym momencie szkoła się rozrosła i dzisiaj po 12 latach istnienia Szkoły Suzuki zatrudniasz kilku nauczycieli, organizujesz spotkania dla dzieci i nauczycieli, sama ciągle się kształcisz.

– Faktycznie; przez Szkołę przewinęła się całkiem spora grupa nauczycieli, którzy korzystając z mojego doświadczenia zapoznali się z uczeniem Metodą Suzuki i rozwinęli skrzydła; niektórzy się już usamodzielnili, niektórzy zostali w Szkole. Jesienią 2014 roku rozpoczynam swój pierwszy samodzielny kurs dla nauczycieli skrzypiec, jako że wiosną 2014 r. podczas belgijskiej konferencji European Suzuki Association dla Nauczycieli Suzuki uzyskałam najwyższy stopień w naszej hierarchii – Teacher Trainer. Jako Trener Suzuki uzyskałam uprawnienia do kształcenia nauczycieli. W lipcu 2014 roku w Paryżu zdałam również egzaminy na nauczyciela altówki (III stopień) European Suzuki Assocation w Londynie i tym samym stałam się jedynym nauczycielem altówki Metodą Suzuki w Polsce.

– Elu, przyjmij serdeczne gratulacje. Z dumą słucham, co osiągnęła wnuczka Władysława, prawnuczka Tomasza i praprawnuczka Michała z Oborów Zborowskich z Łęk Dukielskich. Mimo nawału pracy, wciąż masz nowe pomysły, nowe wyzwania. Ostatnio spotkałyśmy się w Krynicy, gdzie organizowałaś XIII Tyskie Dni Suzuki.

– Tak, to są spotkania dla dzieci, które organizuję od 2004 roku. W pewnym momencie przyjęły one nazwę „Tyskie Dni Suzuki” – w lutym 2015 roku zorganizujemy ich 14. edycję. TDS-y gromadzą około 200 uczestników – młodych muzyków w wieku od 2 – 18 roku życia. Oczywiście dzieci przyjeżdżają z całymi rodzinami, są to zatem takie muzyczne wczasy. W ramach kilkudniowych warsztatów odbywają się zajęcia muzyczne dla skrzypków, altowiolistów, wiolonczelistów i pianistów. Wszyscy uczestnicy biorą udział także w zajęciach tanecznych, plastycznych, orkiestrowych; rodzice mogą poszerzyć swoją wiedzę nie tylko w zakresie gry na instrumencie, ale mają także możliwość spotkania z wykładowcami, psychologami, fizykoterapeutami na wykładach i spotkaniach. To, co odróżnia nasze warsztaty od innych odbywających się w Polsce, to kadra fantastycznych zagranicznych wykładowców, znakomitych muzyków i przyjaciół dzieci. Staram się, aby na każde warsztaty zapraszać innych nauczycieli. Nowi nauczyciele oznaczają nowe doświadczenia, emocje i wrażenia, a także nowe umiejętności.

Koncert uczniów Szkoły Suzuki

Koncert w Krynicy, Elżbieta Węgrzyn z prawej.

 – Takie warsztaty planujesz zorganizować w naszych rodzinnych stronach w 2016 roku z okazji jubileuszu 650-lecia historii Łęk Dukielskich. Ale czy nasz rodzinny region doczeka się podobnej szkoły?

 – To zależy od popularności Metody Suzuki w tym regionie. Jeśli wśród nauczycieli skrzypiec lub innego instrumentu z okolic Krosna znajdzie się ktoś zainteresowany uczeniem Metodą Suzuki, zgłosi się na kurs dla nauczycieli organizowany przez CES – Stowarzyszenie Centrum Edukacji Suzuki w Warszawie – zda egzamin wstępny i zostanie przyjęty, to myślę, że kiedyś Metoda tu zagości. Jak na razie najbliżej można znaleźć nauczycieli skrzypiec w Rzeszowie i w Dębicy. Myślę, że obecność młodych muzyków z całej Polski na planowanych przez nas w 2016 roku warsztatach stworzy szansę na rozreklamowanie Metody wśród podkarpackich nauczycieli muzyki.

Najbliższe egzaminy dla kandydatów na Nauczycieli Suzuki odbędą się 20 października 2014 roku. Na egzamin można zapisać się na stronie Stowarzyszenia: www.suzuki.edu.pl lub na stronie naszej Szkoły: www.szkolasuzuki.pl   W tym momencie w Polsce mamy dwóch trenerów nauczycieli fortepianu i dwie trenerkiskrzypiec, w tym ja. Organizowane są również kursy dla nauczycieli wiolonczeli, a niebawem także gitary, ale wtedy wykładowcami są zagraniczni trenerzy.

 – Jak wspominasz rodzinną miejscowość Twojej mamy, Twoich Dziadków, bo przecież Łęki to także rodzinna miejscowość Twojej Babci Janiny z Leśniaków?

– Gdy tu przyjeżdżam, a właściwie, gdy dojeżdżam – to się zaczyna mniej więcej w Tokach, gdy skręcam z drogi Jasło-Żmigród w lewo, na Krosno –   trudno powstrzymać mi wzruszenie, bo wiem, że już niedaleko do Mamy, do tego ogrodu, do lasu, w którym zbierałam z Tatą grzyby… Jak by nie patrzeć, wspomnienia są silniejsze od marzeń. Pamiętam domek na jabłoni w ogrodzie, gdzie siedziałam i uczyłam się rosyjskiego – po polsku czytałam jako bardzo mała dziewczynka, miałam chyba ze cztery latka, a rosyjskiego nauczyłam się, bo w wakacje tuż przed rozpoczęciem I klasy wpadł mi w ręce rosyjski elementarz. Tato był bardzo cierpliwy, bo podczas tych wakacji nauczyłam się czytać rosyjskie litery, choć niekoniecznie rozumiałam, co oznaczają słowa, które składałam z tych literek.

Pamiętam godziny spędzone na plantacjach malin i truskawek, marchewki i maku jedzone prosto z grządki, zupę jarzynową naszej Babci Jasi, zawsze z łyżką masła, sianokosy z grabiami, jazdę na furze siana, trzeba było się chować w sianie, żeby zmieścić się pod ogrodową lipą, młocarnię i moje buszowanie w słomie (takie było moje stanowisko pracy:). Babcia kazała mi biegać boso po rosie; zostało mi to do dziś – uwielbiam chodzić na bosakaJ Co niedzielę, może nie każdą, przychodził do nas skrzypek ludowy z Kobylan, pan Władysław Wierdak. Wygrywał oberki, mazurki i potrafił tak grać caaaały dzień. O ile ze swoim dziadkiem grałam utwory, które zostały mi zadane przez mojego nauczyciela, o tyle z panem Wierdakiem nie mogłam sobie pograć, bo palce biegały mu po gryfie w takim tempie, że nie byłam w stanie za nim nadążyć. Ale co się napatrzyłam i nasłuchałam, to moje. Jeszcze wyliczać?

– Tak, tak, bardzo proszę.

– Pamiętam moją jazdę po ogrodzie na krowim ogonie, pamiętam, jak ścięli moją ulubioną jabłoń, taką baaardzo słodką z wielkimi jabłkami, bo zakładali prąd, i jak wycięli jagodę za domem, bo zakładali wodociąg… Zabawy w chowanego z sąsiadkami, z Marzeną, Edytą, Agnieszką. Ścieżkę przez ogród – dzięki temu, że była wydeptana, można było skakać przez gumę. Koguta na głowie w zimie, konia dziadka i to, jak dziadek odkrawał skórki od chleba i taką grubą pajdę smarował śmietaną, albo masłem:). Wizyty na starej poczcie, wycieczki do sklepu „na górze” i jak było trudno nie uskubać świeżego, pachnącego chleba, chyba nigdy nie doniosłam go w całości. Oczywiście pamiętam nasz stary dom; skrzypiącą podłogę, komorę, stajnię, niezwykłe wizyty na strychu podczas sianokosów, gęsi całkiem duże stado, kilka z nich uwielbiało wchodzić do domu po schodach; starego wilczura Arnaka; jak babcia złamała nogę… I wiele, wiele innych rzeczy przychodzi mi do głowy. Niezapomniane.

Wysłuchała Jolanta van Grieken-Barylanka

 

Jedna myśl nt. „Łęczanie: Elżbieta Węgrzyn

  1. Stanisław Węgrzyn

    Cieszę się, że tak Szanowna Pani nosi takie samo nazwisko jak ja, choć chyba rodziną nie jesteśmy.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *