Łęczanie: Krzysztof Leśniak

Łęczanie i ich potomkowie na świecie. Dokąd zaszli, dlaczego zaszli tak daleko i co teraz robią? Nam opowiedzieli o swoich wyborach i pasjach.

Krzysztof Leśniak

Od prawie trzydziestu lat prowadzi warszawskie tramwaje. Kocha swoją pracę i z zapałem pisze o niej na pełnym humoru blogu. W Warszawie ma rodzinę, dom, jednak na hasło Łęki Dukielskie bez zastanowienia odpowiada. Korzenie to są korzenie. Nie wymażemy ich z pamięci, bo pozostaniemy anonimowym nikim. Cieszę się z tego, że dzieciństwo spędziłem w Łękach, pomimo że każdy mój rozmówca nie ma zielonego pojęcia, gdzie to jest.

za pulpitem

Kiedy ponad rok temu przedstawiłam Ci inicjatywę założenia Koła Miłośników Historii Łęk Dukielskich, abyśmy godnie uczcili 650-lecie historii Łęk, zareagowałeś niezwykle entuzjastycznie.

Tak, byłem miło zaskoczony. Przyznam się, że nie wierzę w sny, ale nie dalej jak tydzień wcześniej myślałem o Łękach – Baryłach – Musiołach – Szpotko – i całej tej okolicy, tak po prostu bezwiednie z nudów. A teraz Jola się odzywa w necie i jest super. Humor jest ok. Swojskie ludzie!!! Co? Może nie powiesz, że nie? Piwo – uuuuu dużo piwa!!! Napisałem, że po tym liście do Ciebie wypiję, bo mnie zaskoczyłaś.

Wtedy napisałeś też, że jesteś bardzo zapracowany, że nie możesz przyjechać do Łęk, ale wiem, że odwiedzasz czasem swoją rodzinną miejscowość.

Tak, zaglądam czasami do Łęk wraz z rodziną. Odwiedzam moich rodziców, siostrę, która co prawda nie mieszka w Łękach, ale niedaleko Łęk.

Po ostatniej wizycie podzieliłeś się swoimi refleksjami, które można przeczytać na stronie Koła Miłośników Historii Łęk Dukielskich. Pięknie o Łękach mówisz. Ukształtowały Twoją osobowość?

Tak, na mój skromny intelekt bardzo duży i zasadniczy wpływ mieli nauczyciele Szkoły Podstawowej, jak też nawet ci z przedszkola, wszystkich pamiętam. Korzenie to są korzenie. Nie wymażemy ich z pamięci, bo pozostaniemy anonimowym nikim bez tych korzeni. Cieszę się z tego, że dzieciństwo spędziłem w Łękach Dukielskich, pomimo że każdy rozmówca nie ma zielonego pojęcia gdzie to jest … Cieszę się że jesteście Wy i wasza inicjatywa.

łęki klub 18 lat

Krzysztof w klubie w Łękach w wieku 18 lat.

Darzysz swoją rodzinną miejscowość niesamowitym sentymentem. Na przykład publikowane na naszej stronie wspomnienia o kowalu Leonie Wierdaku nasunęły Ci własne na ten temat wspomnienia z dzieciństwa.

Tak, opowieść o kowalu z Łęk również i ja przeczytałem ze wzruszeniem. Przypomniały się dawne lata dzieciństwa. Znałem kowala, ba – kto mógł nie znać? W szkole podstawowej była zaplanowana obowiązkowa wycieczka do kuźni. Pan kowal wbijając gwoździe w końskie kopyta zapewniał dzieci, że konika to nic nie boli. Hech! Patrzyliśmy z trwogą na młotki, kowadło i palenisko. A teraz kuźni już brak. Szkoda! Tak przy okazji podsyłam piosenkę 2+1 „U kowala” www.youtube.com/watch?v=mT9ikX7i5_c  Zespołu też już nie ma.

Mam wrażenie, że Ty pamiętasz więcej niż ja. Na przykład to, że pożyczałam od Ciebie rower. Ja tego nie pamiętałam.

Tak, pożyczałaś u mnie rower, zielona stara damka. Dwa razy pożyczałaś ten rower, bo jechałaś z tatą do Makowisk czy Toków, czy gdzieś tam… ja mogłem znać tylko Kobylany i Wietrzno, dalej był zakaz podróży rowerem.  Echhh!!! Zresztą łańcuch zawsze spadał. Głupia sprawa, nie warto wspominać. Ale pamiętam wszystko nawet zapach tamtych lat. Ty byłaś zawsze super i na poziomie, pamiętam, że mawiano nawet „ta córka od Baryły” to się kształci. Serio – tak mawiano, pod kioskiem u Haliny takie teksty odchodziły. Zresztą obmawiano każdego bez wyjątku w tym miejscu plotek.

 … bo gdzie indziej mogli sobie pogadać w Łękach, jak nie pod kioskiem. Co jeszcze pamiętasz?

Wszystko. Ale dla tych, którzy mnie nie znają dopowiem, że jestem z rocznika 1961. Otóż pamiętam wszystko od momentu, gdy zacząłem pchać przewrócone drewniane krzesło. To był może 13, 14 miesiąc życia. Tutaj zaznaczę i muszę to powiedzieć, że pomimo przeżytych lat, te lata życia w przedziale 2-3-4-5 pamiętam tak bardzo dokładnie i szczegółowo, iż można je porównać do zapisu filmu kolorowego w jakości FUL HD. Pamiętam praktycznie każdy dzień, zapach, rozmowy i przypuszczam nawet, że jest to jakiś nietypowy rodzaj choroby psychicznej, ta doskonała pamięć. Te wspomnienia są bardzo przyjemne dla mózgu, dają wytchnienie i odpoczynek w czasie pracy, lecz często powracające stają się upierdliwe.

Czyli opowieści rodzinne też pamiętasz? I imię swojej prababci również?

Miałem to szczęście, jako dzieciak, że nie widziałem durnowatej myszki miki z donaldem, wlepiając wzrok w telewizor. Mój rozwój zapewniały opowieści prababci Antoniny Kasprzyk, która przy piecu wraz z innymi starszymi pełniła rolę współczesnego Internetu oświetlonego lampą naftową. Tutaj nie było bajek, bajeczek, idiotycznego zabawiania dziecka typu triiiiiuutuuuu tutu. Każdy rozmawiał o normalnym życiu i normalnych sprawach, ja podsłuchiwałem gryząc białe placki pieczone na kuchennym blacie. Tutaj, na kolanach babci, dowiedziałem się pierwszy raz o emigracji. Oczywiście takie słowo nie padło nigdy, zresztą nie rozumiałbym tego słowa. Mówiono „On jest w Ameryce, wyjjjechoł do Ameryki” i zacząłem kojarzyć, że za horyzontem oprócz Kobylan i Myszkowskiego prawdopodobnie istnieje inny świat, o który często dopytywałem starszyznę łęcką. Wycieczki do lasu, zbieranie poziomek, grzybów itp. itd. Coś cudownego, życie w krainie szczęścia, o którym to świecie dzieci miejskie nie mogły nawet marzyć. Nie mogły nawet w książkach widzieć tego mojego dziecinnego świata. Patrzę teraz na dzieci żyjące w cieniu kamienic i podwórek warszawskiej Pragi. To zupełna patologia, wciąż myślą jak kogoś okraść, a ich rodzice tradycyjnie wyrzucają butelki przez okno na jezdnię. Ech chciałbym znać przepis na takie białe placki pieczone na blacie.

krowa łęki 28 lat temu

Łęki prawie trzydzieści lat temu…

To były zapewne proziaki. Nie tylko Ty za nimi tęsknisz. Czy wiesz, że proziaki to symbol polskości na emigracji? Kto przestaje za nimi tęsknić, to znak, że zapuścił korzenie w nowym miejscu. Ale wróćmy do Twoich wspomnień. Jak wspominasz lata szkolne?

Szkoła podstawowa. Chyba lata 68-75. Tutaj już nie było tak barwnie, jak w dzieciństwie. Film wspomnień jest dobrej jakości, lecz obraz w wersji czarno białej. Obowiązki, nauka, odrabianie lekcji, sprawdziany z matematyki, stres. Nie miałem problemów w nauce, zwykle zajmowałem miejsce na podium bez większego wysiłku. Jednak Pani Zyta, polonistka, wyczuła moje oszustwa. Nie czytałem lektur. To znaczy wypożyczałem te bzdurne książki i czytałem kilka fragmentów, a że miałem pamięć doskonałą, mogłem je recytować wręcz z aktorskim zacięciem. Ten sposób oszustwa sprawdzał się, nauczyciele byli zachwyceni. A jak ja się czułem? Och! czułem się z tą super pamięcią tak pewnie jak zawodowy bokser wagi ciężkiej, który oczekuje sparingu z inwalidą. Ale prognozy były coraz gorsze, szkoła w Krośnie i dojazdy PKS. Film pod tytułem „Łęki – historia jednego snu” nie dość, że teraz czarno biały to na ekranie zakłócenia, a w głośnikach trzaski przerywane inwektywami. Coraz gorzej. Dojazd do Krosna był koszmarem. Ruda konduktorka z Wietrzna często zatrzaskiwała drzwi autobusu marki jelcz nie zabierając ludzi z przystanku. Gdy jechała autobusem marki TAM to nawet nie zatrzymywała autobusu przy stacji Łęki Dukielskie Szkoła. W zimie za autobusem piesze pielgrzymki do Kobylan lub Równego. Szczęśliwe dni, gdy autobus dojeżdżał do Wietrzna. Poczułem że jestem niechcianym dzieckiem w tym kraju, a pierwszy sekretarz PZPR zapewniał, że młodzież jest przyszłością tego narodu. Co ten Edek G. tam w wawce mógł wiedzieć o życiu w Łękach Dukielskich? Nie znał konduktorki, nie wiedział, co to zaspy śnieżne…

To może wtedy pomyślałeś, że zamieszkasz w Warszawie?

Pierwszy raz w wawce byłem w trzeciej klasie podstawówki. Mieszkaliśmy z tatą na ulicy Bertolta Brechta kilka dni. Następnie bywałem na wycieczkach szkolnych, które też wszystkie pamiętam i kilka razy sam też tutaj byłem. Jakoś od zawsze traktowałem to miejsce, jakby moje drugie Łęki, czułem się tutaj zawsze swojsko, tak jakbym był u siebie.

hotel 30 lat temu

W hotelu w Warszawie trzydzieści lat temu.

Zatem opowiedz, jak trafiłeś tam, gdzie jesteś? Bo przecież jesteś jednym z najbardziej kolorowych motorniczych tramwaju w Polsce. Wywiady, blog w necie. Co ludzie chcą wiedzieć o motorniczym?

Zwykle pytają o pierwszy dzień, pierwszą dobę poza domem. Pytają mnie, co jadłem? Gdzie chodziłem i czy spałem na ławce w poczekalni PKP, jak większość emigrantów. Lub czy głodowałem.

A głodowałeś? Spałeś na ławce?

Nic z tych rzeczy. Pewnego razu, a było to trzydzieści lat temu, po wojsku, na przystanku Dworzec Centralny wsiadłem w tramwaj linii 10. Tramwaj był bez kabiny. Zapytałem motorniczego, gdzie jest Ośrodek Szkolenia Zawodowego i tak się to zaczęło. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Motorniczy z linii 10 był z Mokotowa, obecnie już nie pracuje. W ciągu tego wspólnego kursu motorniczy opowiedział mi całe swoje życie. Jego życie było tak proste jak szyny, wychował się w domu dziecka i nie znał swoich rodziców, a moje dzieciństwo mogło być dla niego szokiem – nic mu nie opowiadałem, tak jak wam teraz, Szanowni Czytelnicy.

A więc zgłosiłeś się do ośrodka szkolenia i co potem?

Wysłano mnie błyskawicznie na badania. Nigdzie się nie tułałem szukając adresów w nieznanym mi mieście. Wozili mnie autobusem marki IKARUS. Po badaniach powiedziałem kierownikowi ośrodka o tym, że jestem przyjezdny. W trakcie pisania CV on załatwił mi hotel pracowniczy. Dał mi jakby glejt, czyli darmowy tymczasowy bilet. Była już godzina 17:30 zostałem dokwaterowany do jakiegoś kolesia Leszka. Bałem się, że zastanę w hotelu totalny syf, bród, pijaków, złodziei itp. Byłem zaskoczony wzorcową czystością i bardzo miłym przyjęciem. Pierwsze wrażenia: pokoik dwuosobowy z balkonem. Jest wszystko: TV, radia, sprzętu do oporu. Głupio się poczułem w tym momencie, gdyż na stole leżało trochę pieniędzy, a ja sam w tym mieszkanku. Leszek to kierowca MZK z Piaseczna, to znaczy przyjechał kiedyś z Gdyni. Wojsko w wawce, dziewczyna, ciąża, zła teściowa, ale będą mieli mieszkanie zakładowe z chwilą narodzin dziecka. No tak wtedy było tutaj. Miało się dziecko i żonę dostawałeś mieszkanie na drugi dzień. Żona Leszka, Bożenka, przyniosła kolację dla nas obu, gdyż oni już wiedzieli od pani z recepcji, że Leszek będzie miał współlokatora. Jej mieszkanie wraz z teściową było po drugiej stronie ulicy. Wypiliśmy po 100 g wódki. Dowiedziałem się, że tutaj się nie pije, nie wolno słuchać muzyki w kolumnach na maxa, trzeba mieć kapcie, a w kuchni musi być trzymana super czystość. Mieszkają kierowcy, którzy pracują na nocną zmianę, muszą spać. Chciałem kupić jakieś kubki i talerze, lecz Leszek ostrzegł: Jak kupisz rozbije ci je na czole! W kuchni było tak dużo naczyń wszelkiego rodzaju, że można obsłużyć wesele. Zobaczyłem, że w kącie stał worek z potłuczonymi talerzami.

Czyli lepiej trafić nie mogłeś? Wszystko Cię zaskakiwało!

Zaskoczyło mnie też to, że czy to w zakładzie pracy czy w hotelu, wszyscy wszystkim mówią na TY. Do mnie też na ty, a ja nikogo nie znam. Pierwsze pieniądze zarobiłem u instruktora nauki jazdy, któremu po lekcjach pomagałem grodzić działkę pracowniczą w miejscowości Nadarzyn. Na kursie płacili nam połowę pensji. W bufetach zakładowych ceny obiadów były śmiesznie niskie, tak więc nikomu nie chciało się samemu gotować, co najwyżej kolacyjki. Od samego początku nie zaznałem tego, co potocznie nazywamy biedą, bezdomnością czy złym losem. Wciąż nabywałem nowe znajomości, a wszyscy napotkani ludzie byli dla mnie życzliwi. Ale trzeba dodać, że wtedy tutaj, w stolicy, był świat bez krat. Nawet w sklepach jubilerskich nie było w oknach krat. To był naprawdę inny świat, lepszy świat. Bywałem w wielu domach tych moich nowych znajomych w tym nowym miejscu, dawano mi klucze, abym opiekował się mieszkaniem i psem dokarmiając rybki w akwarium.

No dobrze, ale chciałeś naprawdę być tym motorniczym czy nie? Bo wygląda na to, że nie bardzo wiedziałeś wtedy, co chcesz robić w życiu?

Przyznać muszę, że na zajęcia w pierwszy poniedziałek udałem się z pewnymi obawami. Czy podołam opanować tę wiedzę? A może się ośmieszę? Przez weekend koledzy dali mi kilka książek i notatek na temat tramwajów. Było tego sporo. Tutaj chwila grozy. W dużej sali BHP, gdzie pełno pomocy do nauki, modeli, przekrojów, styczniki, układy elektryczne, pojawił się wykładowca. Pierwsze słowa: Niech żaden z was nie myśli, że zaliczy egzamin z budowy tramwaju. No, może zaliczy na ocenę dostateczny, ale po trzech poprawkach. Bo na =3 umie uczeń, ocenę =4 może osiągnąć nauczyciel, a na =5 umie tylko Pan Bóg! Ten łysy zgred pewnie wykończy każdego z nas, tak pomyślałem. Nie było tak źle, gdy zobaczył, że umiem czytać schematy, zdałem za pierwszym razem i to na 5. A zgredzio został kumplem. Cały kurs szkolenia to najprzyjemniejsza szkoła w moim życiu, pomimo że bito nas po dłoniach linią od tablicy, instruktorzy walili książką po głowie, a instruktorka Barbara kopała kursantów po kostkach podczas prowadzenia tramwaju. To i tak było super. Płaciliśmy umowne mandaty za błędy prowadząc tramwaj. Trzeba było wrzucać drobne pieniądze do skarbonki. Po egzaminie skarbonkę rozbito i kupiono wino.

I tak zostałeś motorniczym! Czy motorowym?

„Motorniczy” to tak po „polskiemu” się nazywa i każdy rozumie. Natomiast słowo „motorowy” to nasz warszawski slang, Motorowy to inaczej ten, który lubi zawód, jest doświadczony i ma wiele innych atutów. Dlatego nikt z kręgu nie używał dawniej słowa motorniczy. Ale obecnie to dopuszczalne. Poza tym każdy człek szanowany w tym zawodzie prócz numeru służbowego i nazwiska posiada ksywę. Słowo pan czy pani do tej pory nigdy nie było w powszechnym użyciu.

tram mikołajkowy

Krzysztof Leśniak przed „Mikołajowym” tramwajem.

To jaką Ty masz ksywę?

Profesor.

O, Profesorze. Trzeba było wyjawić to na początku naszej rozmowy. A ja tak „tykam” po sąsiedzku! Ale mi to wybaczysz. To kiedy pierwszy raz wjechałeś na szyny?

Kiedy pierwszy raz jechałem po szynach? Pewnie cię zaskoczę. Nie w Warszawie, czy w żadnym tam Krośnie czy Jaśle. Pierwsza jazda po szynach była w Łękach Dukielskich na wózkach w cegielni. Było tam torowisko, bodajże 90 cm, szerokość toru, długość pewnie ze 150 m. Nie chodziłem wtedy do szkoły.

Nie będę pytała o szczegóły Twojej pracy, bo niemal każdy dzień z detalami, często w bardzo humorystyczny sposób, opisujesz na blogu pod adresem: http://krzycholandianews.blogspot.com/ Skąd pomysł na pisanie pamiętnika w Internecie?

Bloga prowadzę dla własnego ego – czy jakoś tak… w sumie pragnę zaznaczyć, że nie jestem tylko kupą mięsa na tym łez padole. Mój blog na pewno jest mało zrozumiały w niektórych tematach dla ludzi z poza mojego zawodowego środowiska. My zawodowo rozmawiamy w języku pl, ale to zupełnie inny język niż nawet na blogu. Kiedyś pisałem zupełnie inaczej, teraz jakoś tak się otworzyłem na publiczność i robię byle co. Znają mnie tutaj w wawie wszyscy, a już najbardziej kierownictwo firmy. Generalnie nie odbieram świata, wolę, gdy świat mnie odbiera i zwija się ze złości w męczarniach nie trawiąc moich myśli, sam tworzę swój własny świat. A zawodem oczywiście się bawię w sensie dosłownym, mało zostało w tym zawodzie takich jak ja, którzy uwielbiają ryzyko, wypadki, trudne sytuacje i w dodatku cieszą się tą adrenaliną. Ale jeszcze chciałem zdementować słowa, które zapisałaś na początku wywiadu: Dokąd zaszli, dlaczego zaszli tak daleko i co teraz robią? Powtarzam! Nie osiągnąłem w życiu żadnych sukcesów, a Warszawa nie jest daleko to i nigdzie nie zaszedłem.

dyplom 3

Dyplom uznania i tytuł Motorniczy Roku 2010 dla Krzysztofa Leśniaka.

foto dyplom

Powyżej – uroczyste wręczenie dyplomów na scenie Teatru Muzycznego Capitol.
Drugi z lewej to nasz Łęcki Warszawiak – Krzysztof Leśniak, który jest również
autorem książki instruktażowej „Przewodnik po tramwaju 105N2k/2000” – model
delfin – na zdjęciu poniżej.
105N2k2000

 

Krzysztofie, sukcesem jest praca, którą się kocha i wykonuje z taką pasją, z jaką to robisz. Ale rodzina też jest dla Ciebie bardzo ważna. Wiem, że masz jedną córkę. Jesteś z niej bardzo dumny!

Moja córa obecnie studiuje na Uniwersytecie Warszawskim, ale te dzisiejsze dzieci – echhhh!!! Co to za dzieci, pożytku z nich nie ma. Namawiałem ją do skończenia zawodówki, kelnerka, fryzjerka, lub coś podobnego. Pytam, kiedy w tej nowej szkole na UW pani zrobi w klasie zebranie rodzicielskie, kiedy wybory komitetu klasowego, a termin wywiadówki niech poda. Córka mówi niestworzone rzeczy, że nie ma w tej szkole żadnej pani tylko profesory, nie ma wywiadówek, a wykładowcy do tych dzieci mówią proszę pani, pana. Ja czytałem w przepowiedniach Królowej Saby, że to właśnie przed końcem świata tak się będzie ludziom w głowach mieszać. Nauczyciel do ucznia mówi proszę pana – to szok. Mało tego, nawet nie wiem, co ona w tych zeszytach pisze, bo tam nic nie jest po polsku tylko po zagranicznemu, i w tej szkole też polskiego słowa nie uświadczysz. Gorzej niż za komuny i okupacji.

Do Łęk z Tobą lubi jednak przyjechać. Wiem, że ostatnio odwiedziłeś Łęki z córką i z żoną. Jak odnajdujesz swoją rodzinną miejscowość teraz?

W Łękach bardziej smutny wiatr, jeszcze smutniej niż wtedy, gdy wyjeżdżałem do wawki. Pierwsze słowa córki pod wiatrakami to zadziwienie. – Jak ty mogłeś wyjechać do Warszawy mając na co dzień tak piękne widoki? No jak? Cóż mi odpowiadać? Cóż! Los taki, odpowiedziałem sam sobie w myślach nie wypychając słów na wiatr.

Nie przyznasz się? Zakręciła się łezka w oku? Tam gdzie te wiatraki zjeżdżałeś w młodości na nartach.

Nie, to nie tak! Nie wymyślę na potrzeby tego wywiadu żadnych łez. To przedmiotowe miejsce, jego widok wywołało coś zupełnie innego niż łzy, wzruszenie, nostalgię czy coś podobnego. Nie widziałem tego miejsca kilka dziesięcioleci, to duża przerwa czasowa. Neurony przywołują obraz w pamięci z tamtych lat. Teraz widzisz ten sam horyzont i ten sam kształt tego horyzontu. Nic nie możesz zrobić. Mózg niczym program graficzny w komputerze nakłada jeden obraz na drugi, robiąc to samowolnie bez mojego przyzwolenia. Stoi się wtedy nieruchomo niczym pomnik. Robi się ciepło a podwyższona temperatura ogarnia ręce nogi i czujesz adrenalinę. Jestem szczęśliwy, że widzę to znów. Przyjemność jest tak ogromna, że nie będę się trudził w wyszukiwanie słów, aby to opisać. Nie chcę też kontynuować tematu, bo boję się, że nie zostanę zrozumiany. Nikt mieszkający w Łękach Dukielskich tego z pewnością nie doświadczy. A i ja sam nie byłem do tej pory tego świadomy, jak działa pamięć. Nakładające się obrazy w pamięci generują lekkie różnice w obu obrazach zaznaczając je, jakby czerwoną linią. To jest niby podróż w czasie, lub przyjemne wspomnienia takie, jak tych ludzi, co przeżyli śmierć kliniczną. O tym może się wypowiedzieć jedynie jakiś naukowiec od medycyny. Ale dzięki za prowokujące pytanie.

Chcesz mnie przekonać, że nigdy nie odczuwałeś tęsknoty za rodziną pozostawioną w Łękach?

Wiesz, emigrant ma swoje sprawy i zmartwienia, przeżywa swoje radości w innym miejscu kontynuując życie. Choć ja nie popieram używania słowa „emigrant-emigracja” w odniesieniu do osób dobrowolnie opuszczających rodzinne strony. Uważam że każdy jest obywatelem planety i może sobie dowolnie mieszkać i żyć tam gdzie chce. Ja nie wyjechałem z Łęk w poszukiwaniu chleba, pracy, czy mieszkania. Mogłem mieszkać i pracować w Krośnie lub budować dom w Łękach.

Zapewne życie w Warszawie było ciekawsze i wygodniejsze?

Pierwszy rok pracy to był zupełny luz, uprawiałem sport, biegałem maraton, basen i było sporo kontaktów z nowymi ludźmi. Poznałem dziewczynę, potem żonę. Ale zauważyłem, że całe to moje środowisko, znajomi, kumple, kumpelki żyją zupełnie inaczej niż sobie wyobrażałem.

To znaczy jak?

Tyrali na dwa etaty. Właściwie to tylko praca, plus praca, plus spanie. O takich jak ja, co pracowali mniej, mawiali leń, leser, nie chce się mu robić. Od sprzątaczki po mojego kierownika zajezdni każdy ciągnął dodatkowe zajęcie. Kierownik po południu wsiadał w tramwaj jako robotnik.

piła

Domyślam się, że też podjąłeś dodatkową pracę?

Oczywiście, nie mogłem leżeć. Zacząłem pracować w ADM, jako dozorca. Na dzień dobry dostałem lokal gospodarczy na narzędzia. Lecz to nie był jakiś magazyn, dostałem normalne mieszkanie 30m. Mieszkanie gotowe do zamieszkania. Nie płaciłem nawet za światło. Tak więc już miałem dziewczynę, spanie i mieszkanie, drugie spanie w hotelu. Za moment wynajęliśmy mieszkanie i już miałem trzy miejsca noclegu. Paradoks? Możesz mi nie wierzyć, ale tak było. Człek z prowincji a ma zapewnione trzy dachy nad głową i dwie roboty. Trzeba to było uporządkować. W końcu zostaliśmy przy jednym wynajętym lokum. Miałem następną pracę dodatkową w kontroli biletów. Zysk średni, bo przed jazdą tramwajem zwykle wpadała do kieszeni równowartość dniówki. Moja żona też tyrała po 12 godzin na dobę. Ale ostatni weekend i do tego ze cztery dni urlopu, wyjeżdżaliśmy w Polskę. To nadawało sens życiu – morze, góry, Mazury.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Krzysztof w Iwoniczu Zdroju.

Ale teraz, po tylu latach pracy, chyba trochę zwolniłeś tempo życia?

Obecnie nie wiem czy ja jestem wsiowy czy miastowy. I niech nikt na tej stronie nie waży się dzielić ludzi na tych z miasta i tych ze wsi! To fałszywy podział. Ja wam to mówię. Mieszkam połowę miesiąca na wsi, i połowę w mieście. Wolę na wsi, mamy tam domek. Po drugiej stronie Puszczy Kampinoskiej. Robię tam wszystko to, co rolnicy w Łękach. Nie mogę być obrażony na własny los, zdrowie mi dopisuje, ale już tak dużo nie pracuję. Nie mogę, gdyż są progi podatkowe, a podatku większego nie chcę płacić. Natomiast chciałbym żyć i oddawać się wyłącznie przyjemnościom. Nocne kluby, balety, cygaro, hazard, alkohol, narkotyki. No jednym słowem żyć tak jak gwiazdy polityki. Tymczasem nigdy nie byłem w takim lokalu, gdzie za herbatę płaci się 20 zł, nie mogę tam iść, bo żona powiedziała, że bym wstydu narobił.

Krzysztofie, Ty masz nie tylko talent literacki, ale jesteś też świetnym aktorem. Rola warszawskiego miglanca i mądrali wychodzi Ci doskonale.

Bo ja jestem taki ŁĘCKI WARSZAWIAK. Tak mnie nazywał Tomek, nasz sołtys. Hehehehe! Ucieszyło mnie to jakże sympatyczne i trafne przezwisko. Tutaj w stolicy jest w zasadzie społeczeństwo z całego kraju. Rodowitych została garstka po wojnie. Osobiście miałem tylko jednego kolegę warszawiaka, którego korzenie sięgały pradziadów. Był to Janek powstaniec, żołnierz. Też człek ciekawy, a jego opowieści z dzieciństwa były analogiczne prawie takie same jak moje. Pewnie dlatego w tym mieście panuje specyficznie swojski klimat.

W Warszawie wraca moda na szukanie lokalnej tożsamości. Tam, w ramach takich projektów, jak choćby „Warszawiak” powstają stylizowane bary w stylu „meta, seta, galareta”, czy inne przedwojenne lokale, w których można zjeść „żymne i goronce zakonski”. Na ulicy słychać przedwojenne piosenki. To zainteresowanie historią, dawną kulturą nie omija też naszych Łęk. Jak oceniasz historyczny projekt związany z jubileuszem Łęk?

Pochwalam inicjatywę spisywania dziejów historii naszej ojcowizny i pradziadów. To ma sens! Może nawet więcej niż tylko sens, a jest w gruncie rzeczy podbudowaniem psychiki każdego Łęczanina i umocnieniem jego osobowości. Świadczy to wyraźnie, że ludzie z tej ziemi nie są gorsi od innych i też zapisali się w historii kraju złotymi literami. Sam zawsze od najmłodszych lat, żyjąc jeszcze w Łękach, zastanawiałem się czy jestem głupszy od innych ludzi z innych regionów? W konfrontacji ze światem „innych” zawsze odnosiłem sukcesy ja. Czyli nie jest tak źle. Pozdrawiam wszystkich w rodzinnej wiosce! Pamiętajcie! Wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. I jeszcze dodam, że w ciągu wielu lat odwiedziłem wiele miejscowości w Polsce. Nigdzie nie spotkałem podobnej do Łęk. Tutaj było wszystko, poczta, sklepy każdej branży, klub, kółko rolnicze, cegielnia, koło gospodyń, biblioteka, szkoła, ośrodek zdrowia, straż, bank, stolarz, szklarz, fryzjer, kowal, zespoły muzyczne, zespół sportowy.

No wiesz, wieś się zmienia. Poczta „ślimakowa” to przeżytek, mamy przecież pocztę elektroniczną, a w Łękach coraz więcej osób ma Internet. Kowal? Po co kowal, jak nie ma koni. Ale nie rzecz w tym, aby Łęki zatrzymały się w rozwoju. Rzecz w tym, aby to dawne życie naszych przodków uratować od zapomnienia, aby budować przyszłość z poszanowaniem przeszłości. Ale oczywiście wiele osób nie przywiązuje do tego wagi. Sama słyszałam, że o eksponatach w łęckim muzeum młodzi ludzie mówią „graty”. Nie zdają sobie sprawy, że te graty mówią o ich tożsamości. A opowieści o dawnym życiu wzbogacają naszą historię. Dlatego bardzo Ci dziękuję za piękne wspomnienia o Twoich Tamtych Łękach.

Wysłuchała Jolanta van Grieken-Barylanka

4 myśli nt. „Łęczanie: Krzysztof Leśniak

  1. krzycho77

    Pozdrawiam raz jeszcze!!! Wszystkich!!! i adminów strony też, no bo muszę z racji stanu pozdrowić, hehehhe ! hahaha! Jestem otwarty na rozmowy a adres to: raptus7@vp.pl każdy może się do mnie odezwać, odpiszę każdemu co czynię leniwie i opieszale na mojej obfitej w listy poczcie.

    PS.1: a to że nasz Henio zbiera rupieci i graty jak mawiają młodzi, to ja mam inne odmienne zdanie. Oby nie trzeba było tych Łęckich eksponatów z muzeum używać w najbliższej przyszłości! Oby nie!!! Bo historia ludzkości może płatać figle czasami. Oby nigdy moje obawy nie spełniły się! Bo granica między energią atomu a bijakiem cepa jest iluzoryczna, nierzeczywista, nieprawdziwa, złudna i pozorna. Przepraszam że zmuszam do myślenia!

    PS.2: W Łękach D. byłem pod koniec sierpnia tego roku 2014. Chciałem córce pokazać maszynę do młócenia zboża. Niestety za późno przyjechaliśmy, rolnicy już wymłócili, i na placu kółkowym było już pusto, maszynę zapewne schowali. Bo ja chciałbym uczyć młodych jak kręci się powrósła do wiązania słomy, czy jak popuszczać snopy do maszyny. Muszą być suche kłosy zboża aby sita w maszynie się nie zapychały plewami mokrymi, maszyna wtedy staje. A chleb, to jest chleb ! i trzeba na niego pracować.

    No takie Łęki pamiętam! ludzi pracowitych, inicjatywnych, społecznych działaczy, chętnych do pracy, i domy słomą kryte, blaskiem księżyca okryte.
    ………………………………………………….

    Odpowiedz
  2. ania.b

    Co za interesująca postać. Rzeczywiscie najbardziej kolorowy motorniczy, ale i najbardziej kolorowy Łęczanin, jakiego znam, wspaniałe poczucie humoru, wielki dystans do siebie. Gratulacje. A.

    Odpowiedz
  3. Tomasz Węgrzyn

    Pozdrawiam Łęckiego Warszawiaka….. Krzychu, jeśli gdzieś, kiedyś znowu wdepniesz do naszej małej ojczyzny i będziesz gdzieś na spacerek się wybierał, „daj cynk” może razem się przejdziemy :-)

    Odpowiedz
  4. małgorzata

    Chiałam już wcześniej dać komentarz do tego artykułu ale jakoś tak długo zeszło.Teraz mam czas więc podzielę się tym z wami.Czytając ten świetny art.powróciły wspomnienia tamtych lat młodości,bowiem dorastałam w tych samych latach co SZP Krzysiu. Pamiętam również wiele,nawet razem kolegowaliśmy sięPamiętasz to Krzysiu? Pozdrawiam Cię mocno i całą rodzinkę. Małgorzata

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *