Ciociaaaa! Czyli oda do cioć!

Lubię to Eli „ciociaaaa”. Ela wymawia to tak pewnie i tak śpiewnie, jak mogą wymawiać tylko mieszkańcy Krosna, Łęk i okolic. Przedłuża ostatnie „a” i wychodzi jej takie śpiewne „ciociaaa”. Bardzo śpiewne, bo Ela jest na dodatek skrzypaczką. Ale w tym ciociaaa jest jej akceptacja cioci, jako osoby, która po prostu jest. Bo ciocia jest i już. Zła czy dobra, po prostu ciocia jest. Przyniosły ją w darze rodzinne powiązania i namiętności i jak się nie ma bliższej cioci, to nawet trochę dalsza może być ciociąąąą. Można do niej zadzwonić, czy napisać o swoich problemach, a czasem poprosić o pomoc. Jak pomoże, wtedy to ostatnie „a” przedłuża się jeszcze bardziej i ciocia oprócz tego że jest, to jeszcze fajnie, że naprawdę jest ciociąąąą.

Każdy ma przecież swoją ciocię. Moja mama miała kilka. Od strony swojej mamy, a mojej babci Ludwiki – trzy. Ciocia Katarzyna, jako zaledwie siedemnastoletnia panienka, w 1898 roku wyjechała z Łęk do Ameryki i dla siostrzeńców czy bratanków była raczej niewidoczna. Tak niewidoczna, że jej jeden siostrzeniec, wujek Gienek, nawet nie bardzo wiedział, że ciocia istnieje. Kiedy jako młody chłopak trafił na roboty do Niemiec, przytrafiła się mu taka niepyszna przygoda. W Niemczech zastało go wyzwolenie. We wsi, w której pracował u bauera, stacjonowali amerykańscy żołnierze. Jeden z nich  podszedł do wujka, oparł się jak i on o drewniany płot. Łamaną polszczyzną zagadnął: „Moja matka miała na imię Katarzyna. Pochodziła z Rzeszowskiego. Ale już nie żyje, bo myła okna i spadła z pierwszego piętra. Zabiła się”. Wujek posłuchał, pokiwał głową ze współczuciem i nic. Czy ktoś to zrozumie? Nic. Ta opowieść nic mu nie mówiła. Jedynie twarz żołnierza trochę go frapowała, bo ten amerykański żołnierz wyglądał zupełnie tak samo, jak jego wujek Antek, brat matki. Kiedy wrócił do domu, opowiedział tę historię w domu. A mama załamała ręce: „Synu, przecież ty spotkałeś swojego kuzyna. Jego matka to moja siostra Katarzyna. I rzeczywiście spadła z okna i się zabiła”.

Wujek musiał kilkakrotnie opowiadać tę historię, bo słuchający wciąż nie mogli uwierzyć, że taka z niego gapa, że ominęła go taka okazja, aby odnowić kontakt z kuzynem w Ameryce. A wtedy kto wie! Może połowa rodziny siedziałaby za Wielką Wodą? I znaczenie cioci, zwłaszcza z Ameryki, choć już nie żyjącej, nabrałoby nowego w rodzinie znaczenia.

Moja mama była tylko cztery lata starsza od wujka Gienka, ale wszystkie opowieści o cioci Katarzynie dobrze znała. Niestety, to nie ona spotkała swojego amerykańskiego kuzyna w niemieckiej wsi. Pamiętała natomiast, że od cioci Kasi przychodziły z Ameryki dolary. A potem  „walały się gdzieś po domu, bo straciły wartość”.

Druga ciocia mojej mamy, Agnieszka, była młodszą siostrą Katarzyny z Ameryki. Mieszkała w Łękach. Kilka razy odwiedziłam ją z mamą. Była bardzo serdeczna, częstowała nas zawsze, czym mogła. I patrzyła na moją mamę w taki sposób, jak patrzeć umie tylko ciociaaaa. Trochę protekcjonalnie, bardzo czule, ale uważnie, z gotowością do krytyki. Podskórnie czułam, że w tym jej spojrzeniu mieściło się całe dawne życie jej samej i jej wszystkich sióstr, w tym  babci Ludwiki. Nic więcej nie pamiętam z tych kilku spotkań, tylko to jej ciocine dla mojej mamy ciepło, które biło od cioci-babci Agnieszki, nazywanej pieszczotliwie ciucio-babcią!  Mnie bardziej od cioci-babci interesował jej kot. Chyba był łaciaty, a może czarny? Był ślepy. Moja mama zapytała wtedy, czy dają kotu jeść ziemniaki. „O tak, on za ziemniakami przepada” odpowiedziała ciucia-babcia Agnieszka, a moja mama wykrzyknęła: No to dlatego jest ślepy. Kotom nie wolno dawać ziemniaków, bo oślepną!

Młodsza siostra Katarzyny i Agnieszki, ciocia Maryna, była przezywana Biskupką. Przez to przezwisko zawsze nabożnie traktowałam ciocię-babcię Marynę, którą jednak o wiele mniej pamiętam, niż ciocię-babcię Agnieszkę. Z opowiadań wiem, że była najbardziej zabobonna ze wszystkich sióstr, wierzyła w gusła, talizmany, amulety. Chodziła też do wróżki. To wróżka powiedziała cioci Marynie, że mąż, który pracował w Borysławiu, ją zdradza. No proszę, a przecież, sądząc po przezwisku nadanemu jego ojcu, powinien być taki pobożny…

Nic z tego. Przezwisko Biskupik nie pochodzi od przodka – biskupa (z nieprawego łoża), ale od dziecięcych pomysłów na zabawę. Kiedy do parafii Kobylany miał przyjechać z wizytacją biskup, dzieci, jak to dzieci, a wśród nich przyszły teść cioci-babci Maryny „w formie zabawy złapały jakieś kolca (element wyposażenia pługa, taka dwukółka) i jeździli tym po wsi. Jeden z nich był Papieżem, jeden Biskupem i jeden Organistą i tak już pozostało i kolejnym pokoleniom również” – opowiada wnuczek Rysiu.

Ciocie mojej mamy: druga od lewej ciocia Maryna, czwarta od lewej ciocia Agnieszka.

Ciocie mojej mamy: druga od lewej ciocia Maryna, czwarta od lewej ciocia Agnieszka.

Maryna musiała być ważną ciocią zwłaszcza dla jednej swojej siostrzenicy, siostry mojej mamy. Ciocia Lusia z Krakowa miała podobne jak babcia Maryna zainteresowania kabałą. Reprezentowała ten typ kobiet, które charakter kultowej cioci mają niemal we krwi, a wyraz ciocia względem nich ma niemal magiczne znaczenie.  Choć do nich pasuje raczej słodkie ciociunia, niezależnie, czy jest się na ciotkę wkurzonym, czy też nie. Ale na taką ciocię nie można się złościć, bo nie ma powodów. Potrafią usprawiedliwić każdą głupotę, każdą niesubordynację.

Bo ciocia Lusia była już moją bezpośrednią ciocią, której jednak mówiłam zwyczajnie ciociu, jakbym nie chciała zabierać jej swoistego prawa do tworzenia zmiękczeń, zdrobnień, spieszczeń czy pieszczotliwych wyrażeń. Miała talent do ich tworzenia. Zamiast Stefa mówiła słodko do swojej siostry – Tecia, Teciunia, a za nią jej córki, a moje kuzynki powtarzały: ciocia Tecia, ciociunia Teciunia. I tak już zostało. W tym określeniu była i pyszna upieczona właśnie przez ciociunię-Teciunię bułka posmarowana swojskim masłem i równie przepyszna polewka na śniadanie.

Takiej polewki nie zrobi żadna inna ciocia na świecie – mówiły moje kuzynki z Krakowa, Małgosia i Madzia. Spędzały u nas w Łękach niemal każde wakacje i ciągle zabierały mi miejsce przed lustrem. A jak się im postawiłam, bo przecież także chciałam się powyginać przed lustrem dokładnie wtedy, kiedy i one, to biegły na skargę do cioci, czyli mojej mamy.  Ech te ciocie, nie mają łatwo w rodzinie. (j)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *