Hm.. miło się to czyta.
Ja nie urodziłem się w Łękach. Urodził się tam mój ojciec – Edward Wierdak, syn Leona Wierdaka, kowala. Pamiętam, że rodzice rokrocznie zabierali mnie do dziadków „w Bieszczady” jak się wtedy mawiało. Przypadało to na sierpień, gdy w Łękach trwały żniwa. Byłem małym chłopcem, który wraz z rodzicami dwa dni jechał zatłoczonym niewyobrażalnie pociągiem do wsi gdzieś na końcu świata. Brak ciepłej wody, toalety w domu były dla mnie niezrozumiałe i tragiczne. Ale fascynował mnie świat mojego dziadka – kowala. Człowieka surowego, żyjącego w zgodzie z naturą. Z wiekiem, gdy dorastałem poznawałem więzi rodzinne, kościół polskokatolicki, do którego uczęszczali dziadkowie.
Zasady i rytm życia Łęk Dukielskich. Potem, gdy byłem już dorosłym człowiekiem z przyjemnością wyjeżdżałem do dziadka zabierając swoje, wychowywane „w dobrobycie” dzieci, które zapewne odczuwały to co ja w młodości, gdy rodzice zabierali mnie do Łęk. Ale ja swoim dzieciom tłumaczyłem piękno życia w zgodzie z przyrodą, z naturą. Sprawiłem, że dla nich wyjazd do Łęk nie był traumatycznym przeżyciem, a przygodą – wyjazdem w nieznane. Dziś tęsknię za tamtymi czasami. Za kuźnią dziadka, jego towarzystwem, zwyczajami. Mógłbym pisać wiele, co mnie fascynowało w obcowaniu z Łękami, w spotkaniach z dalszą i bliższą rodziną. Wciąż czuję zapach stajni, kuźni i stodoły. Widzę zwierzęta, które hodował dziadek. W myślach smakuję owoce z sadu i ogrodu. Nigdy nie zapomnę smaku mleka i tego świeżego i zsiadłego, chleba i placków pieczonych przez babcię. Żałuję, że nie spisałem rozmów prowadzonych z dziadkiem, który jak się okazuje nie był tuzinkową postacią w Łękach. Człowieka surowego, ciężko doświadczonego przez życie, które przeżył pracując od świtu do nocy. Dziś mieszkam daleko na zachodzie Polski ale ilekroć jestem w okolicy Krosna, Tarnowa to przyjeżdżam do Łęk, choć dziś nikogo tam nie znam, a moje pobyty ograniczają się do chodzenia po podwórku i sadzie.
Ale to jak powrót do korzeni… Sam szukam domu w górach (Karkonoszach), by po trudach pracy prowadzić życie podobne do tego jakie znam z Łęk. Starszy syn śmieje się, że to jakieś” Freudowskie historie” z dzieciństwa, a ja myślę, że to chęć obcowania z naturą, której doświadczyłem w młodości. Niedawno zadzwoniła do mnie Pani Jolanta van Grieken-Barylanka informując o cennych inicjatywach obecnych i dawnych mieszkańców Łęk. Dowiedziałem się, że jesteśmy dalece spokrewnieni, i że planowane jest spotkanie Łęczan w przyszłości. To była miła rozmowa i odżyły we mnie dawne wspomnienia. I choć kuźnia dziadka już się rozpadła, a dom popada w ruinę wciąż będę tam przyjeżdżał, by choć przez chwilę chodzić tamtymi ścieżkami. Wszystkich Państwa serdecznie pozdrawiam i życzę byście nigdy nie odcinali się i nie zapominali o swych Łękach, Łękach Dukielskich.
Andrzej Wierdak, Polkowice