List od Łęczanki

„Gdzie się kto uplągnie tam go ciągnie”

Mam 61 lat. Na imię mi Maria. Jestem szczęśliwą babcią, mamą i żoną. Urodziłam się i wychowałam w Łękach Dukielskich, a więc jestem Łęczanką, dlatego też pozwolę sobie na luźne wspomnienia z mojego dzieciństwa i młodości. Nie zawsze, jako uczennica Szkoły Podstawowej, byłam z tego powodu szczęśliwa, że mieszkam w Łękach, bo nazywano mnie „Maryśką od Kordyśki” albo Hudorką. Jak po powrocie ze szkoły żaliłam się rodzicom, że mnie przezywają, to babcia mi odpowiadała – „biją cię? – odpowiadałam – że nie – a ona na to – „to niech sobie gadają jak chcą, pogadają i przestaną, a ty się nie odzywaj i bądź dobra dla wszystkich”. Czas mijał i na ile stać było moich rodziców wykształcili mnie, wyszłam za mąż i opuściłam rodzinną wieś. Dopiero wtedy zrozumiałam, jak mi tęskno za Łękami: siedzeniem na progu, świeżym powietrzem i pracą w polu, na co narzekałam. 

Większość mojego pokolenia wie, jak to bywało, gdy rodzice nasi prowadzili gospodarstwa. Przynajmniej dla mnie nie obcy był podstawowy sprzęt rolniczy, jak grabie, kosa, widły czy motyka. Nauczono mnie też obrządku w stajni. Pamiętam, jak mama mnie pytała, „czy mam się dużo uczyć na jutro do szkoły” – gdy odpowiadałam „tak” – to wówczas „wysyłano mnie z krowami w pole” bo uważano, że przy pasieniu krów można się uczyć. Nikt nie pytał, czy lekcje odrobione – babcia twierdziła, że „wieczór długi to zdążysz napisać”, ale czy ja skończę naukę o 10 wieczór czy o północy, to było mniej ważne. Rodzice prowadząc gospodarstwo nauczyli mnie również powożenia koniem, aby w czasie nieobecności taty mogłam być furmanem. Podglądałam więc często jak furmanią moi sąsiedzi: Jasiński Antoni, Jaracz Edward czy Kołacz Jan i nie chwaląc się opanowałam sztukę furmanienia w podstawowym stopniu, jak zwózka siana czy snopków.

Muszę też wspomnieć o tym, że będąc parafianką Kościoła Polskokatolickiego, nazywanego narodowym, zawsze podświadomie czułam na sobie wzrok innych, bo jak wiadomo byliśmy i jesteśmy mniejszością. Mniejszość też stanowili uczniowie wyznania Świadków Jehowy, którym też nie szczędzono epitetów. Dzisiaj śmieszą mnie te dawne obyczaje, ale jak słyszę, że są jeszcze jakieś podziały w szkole na tle światopoglądowym to się zastanawiam, czy aby Łęki Dukielskie są wsią, która leży w Europie.  Obecnie mieszkam obok Łęk Dukielskich i lubię żyć wydarzeniami tej Wsi, zrobić sobie spacer po polach moich rodziców czy w zadumie pomodlić się w moim kościółku.

Mogłam po wyjściu za mąż mieszkać, jak to mówiono: na zachodzie Polski, ale zdecydowałam pozostać blisko Łęk. Jestem zadowolona, że wróciłam do dawnych korzeni, bo moi rodzice jak i rodzice mojego męża to rodowici Łęczanie.

Drodzy Łęczanie! Cieszmy się, że żyjemy w lepszych, a jak dla mnie wspaniałych czasach. Przestańmy narzekać, szanujmy jeden drugiego i popatrzmy, jak każdy łęcki dom i obejście wokół zmieniło się. Z melodią na ustach „Niech żyje wolność, wolność i swoboda” pracujmy aktywnie w organizacjach i stowarzyszeniach działających w Łękach Dukielskich. Bądźmy przykładem dla innych wiosek naszej pięknej Dukielszczyzny. Pozdrawiam wszystkich mieszkańców Łęk i wszystkich Łęczan z całego świata.

Krajanka M.S.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *